— dies schöne Buke sollen sie unseren tapferen, lieben Soldaten zu Füssen werfen —
Do tego doszło; ładny gips! — Nie bez trudu usunął się spod obstrzału ocznego tej patriotki; towarzyszyły mu ironiczne spojrzenia, uwagi i śmiechy.
Przystanął już nieco dalej na rogu obszernego placu, zamkniętego naprost olbrzymim budynkiem, pałacem jakimś, czy koszarami — coś w tym rodzaju.
W wyobraźni, tak dotkliwie ekcytowanej przez uliczne społeczeństwo, zobaczył ten swój skarb (psiakrew) deptany i roznoszony po całej jezdni ciężkimi buciarami, na miazgę zmamlany; — z czułością spojrzał na kwiaty; więdną biedaczyny.
Teraz dopiero zauważył — (— okrzyki — hurra! — powiewanie kapeluszami i chusteczkami — rozmowy widzów ożywione, telegraficzne: to ona, tak, — tam? — tak — arcyksiężna Gonzaga — — już! już! — jedzie pułk gwardii — już! — och, ach
— jaki piękny — ach! — wspaniały! —) — że to nie zwykły przemarsz lecz raczej defilada.
W przerwach ruchliwych pomiędzy głowami i ramionami, stojących przed nim mężczyzn i kobiet, dojrzał fragmenty tego widowiska. Imaginacją dopełniał i wypełniał luki powstałe z niedostatecznej obserwacji; ciasne pole widzenia rozszerzał znacznie obrazami kreślonymi myślą żywą i zwinną.
Arcyksiężna Gonzaga (— już coś o niej w kawiarniach zdołał zasłyszeć; mówiono o niej: „wunderschön und mannnersüchtig“ —) — odbierała defiladę konnicy. Piechota już kończyła przemarsz; nie wzbudziła w niej zresztą żywszego zainteresowania.
Strona:Zegadłowicz Emil - Motory tom 1 (bez ilustracji).djvu/273
Ta strona została przepisana.