Strona:Zegadłowicz Emil - Motory tom 1 (bez ilustracji).djvu/283

Ta strona została przepisana.

nych Polaków paciorek króciutki odmawiał — jak zresztą za wszystkie swoje ludy, których nawet nazw dokładnych nie znał; miał je spisane na karteczce. Poza tym chwalebnym oddawaniem się w opiekę panu swemu Polacy vel Galicjanie robili interesa — takie interesa co to tylko jedno mają wytłumaczenie: wojna. Sprzedawano, kupowano; sprzedawano wszystko, wszędzie, każdemu, zawsze. Całe wagony!— obojętne co: nici, siano, ołówki, sznurowadła, pieprz, zelówki, przybory do łowienia ryb, podkowy, styliska do motyk, łopat, rydli, kopaczek, kilofów — byle był ruch, byle to szło; ustać bowiem nie mogło w żaden sposób — to byłaby plajta. Symbolem owoczesnej psychozy handlowej jest fakt sprzedania dwu wagonów hiperkusji; ktoś od kogoś to kupił; za grubszy grosz; awizo kolejowe, oznaczenie stacji postoju, numery wagonów — wszystko w porządku; zaraz to ten kupiciel tego samego dnia pod wieczór sprzedał; ten co kupił nawet nie zapytał co to jest; jest; jest załadowane; wystarczy; aż nadto! — Sprzedał z zyskiem komuś kto jednak nieśmiało zapytał, człowiek, widać, nie pojmujący należycie ducha czasu, sceptyk poniekąd, — zapytał: „a co to jest właściwie?“ — „hiperkusja? pan nie wi? pan chce być kupiec?“ — dał spokój niewczesny ciekawski, przypuszczać należy, że się zawstydził, chyba! — I tak to szło z rąk do rąk — a wciąż drożało. — Co się z tym „na końcu“ stało — niewiadomo — poprostu rozspełzło się w milionach i miliardach jak w nicości. Faktem jest, że hiperkusje nic kupiecko nie znaczy; to nie towar; to słowo; to symbol. Handlowano symbolami. A to może nawet jest poezja.