rumieniły się zaraz (a tu wojna!!) — sytuacja zamiast się poprawić, pogorszyła się znacznie.
Fałn był zupełnie chory. Zbladł, bóle stawały się coraz donośniejsze; było mu na zemdlenie; kiedyś w dzieciństwie chorował na pęcherz; tymbardziej. Z minuty na minutę stawało się coraz złowrożej; wyobraźnia podsuwała mu fantastyczne pomysły — żeby pod stół, przez nogawkę — potem umyślnie upuścić kufel, że to piwo, i że jego też oblało; przez chwilę wyobraźnia konkretyzowała ten obraz — a najlepiej, gdyby się teraz uniósł w powietrze — przefrunął ponad głowami przez drzwi na ulicę — i dalej ponad dachami domów — i wtedy: deszcz, deszcz, ciepły deszcz rzęsisty nad całym Wiedniem. — Pęcherz wzrósł w nim do niebywałych rozmiarów; był ciężarny; stawał się większy od całego organizmu, wchłonął wszystkie wnętrzności, rozpanoszył się jak młoda kukułka w skowronim gnieździe — był jak ta cała cholerna sala — większy! — jak rynek — większy! — już jak miasto! jak kraj cały! jak kula ziemska, która za chwilę pęknie i zaleje wszechświat. — Straszne! — wszystko już boli, trzaska, szaleje; — sytuacja stawała się katastrofalna — zimny pot copochwila zraszał skórę obficie; koszula i kalesony mokre jak chluszcz; z czoła i karku ścierał pot chusteczką.
— straszliwie blady jesteś, co ci jest? — To głos Wisi.
— migrenę mam potworną, zabełkotał; — nawet chciał się uśmiechnąć; ale to było gorsze niż płacz.
Strona:Zegadłowicz Emil - Motory tom 1 (bez ilustracji).djvu/291
Ta strona została przepisana.