Strona:Zegadłowicz Emil - Motory tom 1 (bez ilustracji).djvu/305

Ta strona została przepisana.

czenie i warkot ten dookoła; — teraz to już nie łódź podwodna lecz dno morza samo — nurkowie w skafandrach, bez hełmów, ponurzani w czymś co nie jest wodą, lecz jakąś przestrzenią wydestylowaną wśród wody; — manipulują zręcznie, obyci i wzwyczajeni — mijają się w przejściu jak dwa kraby lśniącą łuską pokryte — rzucają sobie hasła prędkie, umowne — omal nie dotykają się różkami — bo mogłyby to być i mrówki olbrzymie w lśniących rynsztunkach — — śpieszą się i przynaglają, jakby każdej chwili ta zła odstawiona woda zewrzeć się mogła, ścisnąć, zmiażdżyć — i zalać szumem tę całą krzątaninę wokoło jednego, nagiego człowieka. I ten szum jest ze wszystkiego najgorszy!
Cyprjan zeszedł ze stopni żelaznych.
Światło.
Drżał w tej chwili z zimna; pielęgniarka prędko podała koszulę — potem już w poczekalni odział się do reszty.
Kurytarz — posadzka kamienna — drzwi — tyle tu chorych czeka, jakaś piękna kobieta sparaliżowana — na noszach — patrzy w górę na przepływające powietrzem potworne stworzenia: głowy ludzkie — ; — nareszcie, nareszcie; podwórze: kawał przychylnego lądu!!
Na wewnętrznym placyku, pomiędzy pawilonami, kaplica szpitalna — dwie bliźniacze wieżyczki, taki zapóźniony renesansik porokokowy! o! — Teraz z odpomnienia kształt ich ważnieje: przecież to widać je było, te wieżyczki dwie, z okien mieszkania Mili i one wyznaczały postój wzrokowi, za nimi w prostej linii ta strona świata, w której mieszkał