Strona:Zegadłowicz Emil - Motory tom 1 (bez ilustracji).djvu/306

Ta strona została przepisana.

Cyprjan — oto napowietrzna antena, rozwieszona pomiędzy nią a nim wspiera się o te dwa szczyty nieznacznych wieżyczek — tędy przebiegał prąd ożywiający mózg i krew — ; — w tej chwili oświetlało je przychylne słońce.
Przed tą kaplicą, na boczku, przed głównymi drzwiami uklękła pielęgniarka nabożnie, schyliła się nisko i zmówiła krótki pacierz; uderzyła się piąstką trzykroć w chude piersi, wstała — —
— podziękowałam bogu, że się wszystko dobrze skończyło, zawsze się boję, gdy tu idę z chorym —
I ta z tym wyjeżdża! Naturalnie, przecież to wiadomo, że już od wczoraj... i nie tylko ona... wszyscy...
— przecież panno Zosiu, tu niema i nie może być wypadków — czy zdarzył się kiedykolwiek — ? —
— nie, ale strzeżonego pan bóg strzeże — Bigotka. Pewnie zostanie zakonnicą. Swoją drogą miła, przychylna, uczynna i taka pogodna zawsze; ładna. Stetryczeje i skapcanieje zupełnie jak i te zjełczałe siostry tutejsze. Treścią ich pomrocznych myśli jest tylko to: „memento mori“ — i, żeby ksiądz przy skonaniu — i koniecznie jeszcze wtedy, gdy umierający ma przytomność. Pawełek Szpasio — oto ich niechlujny patron! — Zakapturzony sadyzm, nekrofilstwo podświadome i wogóle bezsens zupełny.
Leżał już w łóżku; wyprostowywał się i wyciągał, czuł zmęczenie jak po uciążliwej wycieczce; odpoczywał.
Wisia przyszła dnia tego wcześniej; zaniepokojona tym rentgenem, a raczej niepokojem Cyprjana.