Strona:Zegadłowicz Emil - Motory tom 1 (bez ilustracji).djvu/358

Ta strona została przepisana.

puszczony — ich samych wgniecie w ziemię, potnie na strzępy, rozetrze na miazgę, — ile trwożącego po nocach w nieoświeconej czerni pokoju: kiedy! kiedy! byle prędzej!, — ile głupiej wiary w to, że już nikt i nigdzie nie ośmieli się podtrzymywać zarzewia rzezi przez tworzenie militarystycznych państw, i znów: ile lęku, żeby się nie powtórzyła ta zła rzeczywistość, strach rozpaczliwy, że wzwyczajeni w mord, podpalenie, rozkaz i niewolnicze posłuszeństwo — mogą znów objąć krwawymi rękami władzę i dyktatorski rząd potwornie wymizerowanych ludzkich ciał, startych na proch mózgów, chorych oszalałych serc — i czy zdoła zmarnowana ludzkość wytrącić tę władzę z grabieżnych rąk — ? — ile lęku, trwogi, strachu, rozpaczy, beznadziei i tragedii było w tej prometejskiej poezji przykutej do oriona i krzyża południa — któż to już dzisiaj zdoła dojrzeć, zważyć, zmierzyć? — — jeden ostał się pewnik: trwoga tych lat była przeczuciem przyszłości, czyli naszego dzisiaj.
Cyprjan był — nie wiedząc o tym — wieszczkiem złowrogim.

Pani Kle? — ach pani Kle! — prawda, pani Kle! —
Pani Kle przychodziła jak dawniej — może trochę prowincjonalniej: do państwa Cyprjanostwa Fałnostwa; ale przychodziła. Nową twórczością była zachwycona, wniebowzięta, zachwycona, oczywiście do ekstazy, oczarowana, przejęta, podniecona do