Weszli lekarze: Maas, Oborski, Eilper i Ester; okno było otwarte; wietrzyło się; więc zrobił się nagły przeciąg, który zdmuchnął ze ściany ślady wypisanego palcem wskazującym słowa: Maura; — pomiędzy ruchliwymi głowami lekarzy przemknęło zwinnie i zalśniło metalicznie na aluminiowej pokrywie w kuchni, nachwiało się i pokrzywiło przy pionowej szparze uchylonych drzwi — wreszcie wylśniło się nieodwołalnie na kurytarz.
W seperatce wszyscy mówili o tej świni tylko i o ślinie.
Dnia tego wyprowadzał się ze szpitala Włodek Kusz.
Chudy, ubranie wisiało na nim żałośnie jak na zbyt wąskim wieszaku; — bardzo blady i wymizerowany. Wsparty o matkę, wysoką, zażywną niewiastę — szedł z uśmiechem; wilgotne oczy lśniły jak metalowe guziki. Obok kroczył doktór Oborski. — Wszyscy szczerze wzruszeni żegnali Włodka; wiadomo: spod tej łopaty!... cały organizm chłopca tak przecież jeszcze wątły bulgotał, jak śródleśne oparzelisko wiosna, radością: uciekłem — uciekłem — uciekłem — ; — idą chwiejne nogi — idą — i wiedzą, że dojdą na wieś, na zielone powietrze, na słońce i miodny dzień pod nagrzanymi drzewami. Bywaj zdrów!
Łóżko Kusza zajął wysoki, tyczkowaty, wąski i płaski inżynier kolejowy; od wielu dni czyhał pod drzwiami seperatki — w szorstkim, kąpielowym płaszczu, żółtym w olbrzymie kwiaty, tłoczone rozlewającym się kolorem ćwikły — — czyhał, śledził, szpiegował, przepytywał — kiedy? — jeszcze nie? —
Strona:Zegadłowicz Emil - Motory tom 1 (bez ilustracji).djvu/375
Ta strona została przepisana.