Strona:Zegadłowicz Emil - Motory tom 2 (bez ilustracji).djvu/021

Ta strona została przepisana.

Mikołajowi, który przechodził w młodości malarię, a wogóle był niedokrwisty, blady, z dużymi sińcami pod oczami — było stale zimno; przy tym neurasteniczny lęk przed przedmiotami szorstkimi: bibuła, gazety, ściana, podłoga zadeptana, niektóre gatunki materiałów ubraniowych — wszystko to wywoływało dreszcze i gęsią skórkę; stale też drżał. Za namową Cyprjana przyniósł sobie do biura pled i szczelnie się nim okrywał; nieco pomogło; Cyprjan się radował: „widzisz, nie dość że ministerstwo, jeszcze marzł będziesz? — tegoby tylko brakowało! — ale ci lepiej? no to fajno“. Od pory wczesnej jesieni poczynając, gdy dżdże i wilgoć dawały się we znaki — wznowili zwyczaj zacny i higieniczny dolewania do herbaty — tak ot, na cztery palce, spirytusu; raz że to mierźlawe zimno, drugie że szprotki, które kooperatywa ministerstwa sprowadzała w ogromnych ilościach, były niezbyt strawne; alkohol rozpuszcza tłuszcze. Napitek był zdrowy, smaczny, lecz nieco tęgi. — Koledzy obok dziwili się, że ci dwaj poeci tak jakoś wilgotnie bledną przy tej herbacie i nazbyt donośnie wymieniają ze sobą poglądy na tematy abstrakcyjne. Zapach zdradził; rzecz się wydała! — Wszyscy mieli im za złe, że się tak niekoleżeńsko z tym kryli, że to przecież pomysł klasa! — Odtąd śniadania urzędników Msiku pełne były wigoru i fantazji. Około godziny dwunastej rósł teraz w lokalu wesoły gwar, zdrowy śmiech górował i polatywał ponad stroskanymi mózgami jak ten gołąbek nad cuchnącym muliskiem wysychających wód. Wesoło było. — Przechodnie zadzierali głowę, przystawali na ulicy — co to w tej kawiarni tak wesoło — ? — Czasem kogoś,