Strona:Zegadłowicz Emil - Motory tom 2 (bez ilustracji).djvu/028

Ta strona została przepisana.

nisterstwo było koedukacyjne. Jeden z urzędników, dyrektor kancelarii, malarz i mistyk, wypełniający czas urzędowania rysowaniem tuszem na kartonikach hipnografów „hajwuszi“, zapomocą których można się samemu wprowadzić w trans (wszyscy próbowali z niezadawalającym jednak skutkiem) — zarządzał tą kooperatywą; czasy były ciężkie; ciągnięto pasek jak cholera; tu było rzetelniej i taniej. Nie pierwszej jakości były tu śledzie, piklingi i szprotki, herbata z ostrężnic wcale dobra, cukier, sacharyna, madepolan (!), makaron, jakieś tłuszcze amerykańskie z małp — mówiono, inni — że z wiewiórek.
Wiceminister wszystko to kupował. Dyrektor kancelarii, wywijając świeżym hypnografem, żeby prędzej sechł — perswadował dobrotliwie przełożonemu, że to a to może nie całkiem, i nie świeże zdaje się, w ogóle jakoś nie tego; przełożony wypalił: „wsio ryba, no to będą mniej żarli, jak im nie będzie smakować“, wymawiając to zgrzebne zdanie widział w myśli rozdziawione dzioby w rodzinnym gnieździe; — w takich wypadkach wszelka perswazja ustaje.
W tej chwili przypomina sobie Cyprjan, że dnia któregoś rozwiedziona żona jednego z wielkich pisarzy, staruszka (tak się mu wtedy zdawało) z obwisłymi, trzęsącymi się policzkami, z jednym zębem dużym i żółtym, która także w tym ministerstwie pracowała — choć już i niespełna rozumu była — podeszła do Cyprjana i, wskazując wiceministra sprzeczającego się z dyrektorem o cenę fasoli, rzekła szeptem: „ten musi mieć jaja jak byk“ — do dziś dnia nie wiadomo dlaczego tak powiedziała i co jej