Strona:Zegadłowicz Emil - Motory tom 2 (bez ilustracji).djvu/055

Ta strona została przepisana.

— mizguśka — ha — ? —
— ba!
Na tym się skończyło. Nareszcie!
Cyprian zmęczył się tą wizytą jak ciężką pracą; czoło miał obficie spocone. Zaraz po wyjściu Łukasza (choć to w gruncie rzeczy dobry chłop, tylko tak wlazł nie w porę!) chciał tę całą potrójną pakę papierzysk rzucić o ścianę, o sufit, o podłogę, o piec!, lecz poukładał je równo, pedantycznie odwinął rulon, przewałkował zwitek w stronę przeciwną aby się arkusze wygładziły — ułożył je na stołku po* woli, spokojnie — palcami wyrównał raz jeszcze, i jeszcze raz, żeby nigdzie nic nie wystawało.
(— potem gdy się znów wojna poczęła, poszła Mila na front jako sanitariuszka i dopiero po trzynastu latach — — ileż razy ją spotkał? — raz, dwa — trzy razy, nie, cztery, bo jeszcze wtedy na Tamce, na tych schodach właściwie, od Ordynackiej w dół — „pan nie w wojsku?“ — zaraz się zirytował: „to ma być początek rozmowy inteligentnych ludzi?“ — nie pamięta co odpowiedziała, tylko oczy, pamięta, jak odbicie nieba w głębokiej wodzie — urzekły mnie wtedy te oczy! —)
— teraz już te papiery Łukaszowe ślicznie ułożone, chyba on sam tak nie dba o swoje rękopisy; bo właśnie to on jest trochę niechluj; na spodzie ten dramat, potem wiersze, na samym wierzchu „Słoneczny raid“ —
(— Milo! — źle jest! — wiem to napewno! —)
— „Słoneczny raid“, „Raid słoneczny“, „Słoneczny raid“ — położę na to wszystko papierośnicę, żeby mi kto tego nie zmierzwił —