An jej nie kocha. Ona też go nie kocha, może nawet nienawidzi.
Mimo to An ją nazywa swą żoną i z nią mieszka, z nią mieszka, a mnie tylko czasem okruch czasu poświęci i jestem tylko jego kochanką...
A więc to ja raczej jestem skrzywdzona!
Ja wciąż tak strasznie cierpię.
Cierpię, że go widzę tak rzadko, choć go tak straszliwie kocham, choć mi jest tak potrzebnym do życia jak słońce i powietrze i chleb i woda.
Cierpię, że nie mogę dzielić z nim życia, być mu w pracy pomocną, w smutkach pociechą, w całym życiu Jego osłodą i nagrodą i radością i promieniem.
Cierpię, że nie wolno mi go jeszcze nazwać najsłodszym imieniem Męża... że jak złodzieje kryć się musimy z każdym najsłodszym i najświętszym pocałunkiem naszym...
I jeszcze cierpię... oh jak bardzo, przez to, że my — że my, co tylko dobra chcemy dla wszystkich, co się oburzamy na każdą nieprawość i na każdą krzywdę — że my raz wraz zabijać musimy nasze, stające się w nas życie... życie, co tak koniecznie, tak żywiołowo, tak nieodwołalnie — chce powstać z naszych na śmierć i życie złączonych miłosnych ciał...
Cierpię... oh jak cierpię, że nie wolno mi dać mu dzieciny — naszego synka...
Dlatego, że on miał dzieci z inną, obcą kobietą —
Dlatego, że ja miałam dzieci z innym, obcym mężczyzną —
Strona:Zegadłowicz Emil - Motory tom 2 (bez ilustracji).djvu/057
Ta strona została przepisana.