Strona:Zegadłowicz Emil - Motory tom 2 (bez ilustracji).djvu/063

Ta strona została przepisana.

nie widział — co się twarz bliźniego swego tępym uporem znalazło już się mgliła, rozlewała, ginęła, nie było na to żadnej rozumnej rady — Łukasz opowiadał, że we wczesnej młodości z kurami, mieli takie ładne kury, ojciec je do restauracji sprzedawał i tuczył najpierw potem sprzedawał, duże, ładne kury, to te kury Łukaszek chwytał, do drewutni z nimi i tam dopiero w te kury; — bardzo się temu wybrykowi sprzeciwiał Cyprjan, że co to w pierze, sensu niema, wariactwo czyste; jak już sodomia, to żeby choć coś w futrze — pantera dajmy na to; to i owszem, ale żadne ptaki — — nie pogodzili się, każdy przy swoim obstawał, więc wypili jeszcze kilka kieliszków, mieli dość, a potem poszli do notorycznej znajomej Łukasza, kurewki tego rewiru, pięknej Dory Lichtenstein; niezwykle zmysłowa jej uroda; zębami zgrzytać! — wargi twarde, wydęte; piersi duże, jędrne na sztorc; spód brzucha fenomenalny; pośladki — bić i wyć! — Ale po pijanemu na nic; przynajmniej Cyprjan; — czarną kawę pił i patrzał — siedziała naga, wspaniała, wampirowa, lubieżna — każden ruch jej ciała krzyczał: rozkosz! — Jak tam od tej Dory wyszli tego już nie pamięta; lecz pamięć płciowa zapamiętała sobie uroczą samicę; tę Dorę; trwała; była obecną; dzień i noc; chociaż się o tym nie wiedziało; niema tu zresztą nic „do wiedzenia“; to zupełnie co innego; w innym miejscu. Gdy się szło na tę ulicę Siucką zawsze się wpadało na Dorę, na jej wabiące oczy, na ten psiakrew, wypięty kuper. — Cyprjan zachodził często od ulicy Pięknej na tę Słucką; na Pięknej mieszkały przez jakiś czas niebieskie, czarowne oczy: Mila. Spotykał ją rzadko i zawsze w towarzystwie