nów. Gdyby Cyprjan nie miał wrodzonej nienawiści do „tyranów“, byłby jej nabrał tego dnia mroźnego.
Tęsknił bardzo do Wisi — myśl o niej była wytchnieniem, to była myśl wygodna i zaciszna; poddawał się chętnie omamieniu — wiedział przecież, że zbliska wszystko jest inaczej, świadom więc był stanów zapalnych, które wybuchały zawsze i wszędzie na pograniczu imaginacji i powszedniości zjawisk. W strefie tej zakaźnej był Cyprjan napewno człowiekiem chorym. — Od pewnego czasu pełen osamotnienia i depresji, zmęczony pracą nikomu w tej chwili na nic zdatną, jego tylko udręczającą wzlotami i upadkami, egzaltacją i niepewnością, wiarą i pychą, znikomością, poczuciem nicości, brakiem wszelkiej ufności w potrzebę i wartość tych myśli, tych strof, tych kart, tych fragmentów — — wchodził schodami, niemożliwymi schodami na piętro, na drugie, na trzecie, na czwarte, na piąte, — do Irki — odczyniał i zamawiał te stopnie nieprzyjazne; na jednym mówił Wi na drugim sia — ; tak szedł: wi—sia, wi—sia — na piąte, strome, bezużyteczne piętro. — Pod chłód wieczora wynosiła Irka lisie boa na balkon do wywietrzenia — „tyle tu tych moli wszędzie“; — tedy wisiał rudy puszysty ochłap żywego, sprężonego, leśnego życia; żałośnie zwisał ogon i łapki płaskie i pyszczek, który stał się już tylko mechanizmem, zatrzaskiem, utrzymującym kształt należny na ramionach samicy dwunożnego zwierzęcia; samice pitekantropa łączą w sobie harmonijnie bezmyślność z okrucieństwem; są to samice złe; głupie. — Smrodliwy, pylny wiew miejski srożył
Strona:Zegadłowicz Emil - Motory tom 2 (bez ilustracji).djvu/069
Ta strona została przepisana.