Strona:Zegadłowicz Emil - Motory tom 2 (bez ilustracji).djvu/108

Ta strona została przepisana.

ponad rwącą powodzią jarzyły się okna, dwa okna — te dwa okna — nic, psiakrew, tylko te dwa okna —
Nagle odrzuciło go od ściany, a zaraz potem grzmotło nim z powrotem — pienił się, wygrażał pięścią, mamrotał — aż z całych sił krzyknął:
— Irko — ! — Irko — ! — ty kurwo! — ty kurwo ! —
W prawym oknie wygasło światło; drugie zaróżowiło się mgliście aha, to ta lampka na nocnym stoliku — — coś zamajaczyło w szybie — to ona — już w koszuli, tej niebieskiej; widać ramiączka wąskie na gołych ramionach — ; — i znów ku tej goliźnie wrzasnął: — ty kurwo! — ty kurwo! —
Ktoś go mityguje; posterunkowy! Panie posterunkowy złociutki idź pan do jasnej cholery; — że krzyczę? — przepraszam; proszę mnie puścić, sam pójdę; legitymacja? — proszę, o! hę?, no właśnie! — tak, zgadza się, referent do usług; — pewnie, że wstyd, ale taka, uważasz złociutki, okoliczność; historia bardzo przykra; racja; do domu? — e, czas jeszcze, nie będę już pił — usiąść — bardzo jestem zmęczony —
Więc kilka godzin łazęgi: czarna kawa, jeszcze czarna kawa; wciąż; serce wali, nogi bolą; łeb pęka.
Późną nocą powlókł się do domu.
Ulice były puste; rzadkich przechodniów zatrzymywały patrole; trzeba było mieć zezwolenie na łażenie o tak późnej godzinie. Wojna! — — Z daleka dudniało ponad dachami ciemne powietrze. Armaty! — — buumm! — cisza... Płoną wsie... tarzają się w agonii ciała ludzkie... jęki... przekleństwa... długie konania... buumm! — —