Strona:Zegadłowicz Emil - Motory tom 2 (bez ilustracji).djvu/147

Ta strona została przepisana.

— Wisiu — czyż ty nie widzisz jak ja pracuję — ile dla niej to robisz! tylko dla niej jak można dla kogo tworzyć? — Wisiu! przecież to nonsens — przez kogoś, z powodu kogoś — rozumiem, bywa tak, owszem, lecz Wisiu — —
— nie mów! nic nie mów —
Odrzuciła ręcznik, podeszła szybko — mokre stopy zostawiały ślad na podłodze — krępa, rozbudowana, szeroka, suta wszędzie — — przechyliła jego głowę i wgryzła się żarłocznie w usta dużymi wargami. Całowała chciwie. Ręce jej tymczasem rozwiązały pas płaszcza kąpielowego, odrzuciły poły. Był wyłuskany jak fasola ze strąka. Podała mu piersi
— całuj, mocno — mocniej —
Okroczyła jego zwarte kolana i nabiła się na niego.
Objął jej duże twarde pośladki — — kierował rytmem — — głowę odrzuciła do tyłu — poddawała się Wi-sia, Wi-sia, Wi-sia — powtarzał w nagłym upojeniu — — — Wbrew jej zwykłym obyczajom fizjologicznym — żadnych nie wymagała dziś kunsztowniejszych pieszczot; dogadzała jej ciału nagość, gwałtowność, zazdrość, chęć wyczerpania go — — bardzo była podniecona podawała się coraz głębiej — nagle uniosła się wysoko chwilę trwała w tej pozycji — opadła raptownie i wyszybciła swe, znane mu, potwierdzenie rozkoszy; — no, no, no, no — — Uspokoiła się szybko; organizm jej nie wymagał owego czułego finale, tak ważnego w życiu seksualnym kobiet.
O pani Ho nie było już więcej mowy; nagła