Strona:Zegadłowicz Emil - Motory tom 2 (bez ilustracji).djvu/154

Ta strona została przepisana.

Mila! — szepcą wargi Cyprjana; — Mi-la! — wołają w przestrzeń; — i poraz trzeci, niecierpliwie: Mila! — lecz zanim szept i wołanie docierają do ścian szpitalnego pokoju — proszkują się na litery, a litery przemieniają się wlocie — „M“ zostaje „M“, „i“ przemienia się w „a“, „l“, zastępuje „u“ — „a“ przeskakuje na koniec, między „u“ i „a“ wciska się nowa litera „r“ — wszystkie te litery lśnią, fosforyzują, skaczą, drżą — żyją! — Przestrzeń, jeszcze przed ułamkiem sekundy zmilona, rozbrzmiewa nowym dźwiękiem; w strunę szarpniętą i dygocącą wdłuża się daleka, nieznana Maura — z całym kompleksem nowych rozkwitów, nowej wiosny, nie—zna—ne—go!, spotęgowanego życia, pełnego przewidywanych, niebywałych utrudnień — — jakby tajemne skarbce, szyfrem odkryte, rozrzucone po świecie, z których ostatnim wysiłkiem trzeba odwalić głazy oporne, ciężkie, szorstkie, zdrapujące skórę i mięśnie po nagie kości.
I cóż — ? —
Przecież wtedy w Warszawie mieszkali blisko siebie, najpierw na szerokość ulicy — później na długość dzielnicy.
No to już wiemy; lecz Cyprjan wciąż na nowo chciwy jest tej wiedzy.
Zwiewna, buńczuczna, radosna, świeża — sentymentalna i wyśmiewna, bywa tak — i — oczy! — oczy świata i oczy na świat!
I cóż — ? —
No — bo tak to, tak — mieszczańskim trybem: szlachcianeczka, z rodziny obciążonej tradycjami powstańczymi — wiemy, znamy —: legiony, sześćdzie-