— czekajcie, momencik, niech sobie przypomnę — nalejcie tymczasem wina — — aha! słuchajcie w należnym skupieniu:
— skrzypią kosze, dzwonią wiadra — lud się krząta, śpieszy, ładzi,
zbiera grona, w znojnym trudzie znosi do ogromnej kadzi;
tam jagody ciepłe, wonne, naciepane w beczek mroczy
bezlitośnie zgniata, spienia i na miazgę mięsi, tłoczy.
Aż tu zewsząd brzmi muzyka, kotły, fletnie i cymbały —
już z misteriów się wyłania Dionizosa krąg wspaniały.
Idzie orszak kozłonogów, kozionóżek, chybotliwy,
a pośrodku — zatkaj uszy! — kłapoucha ryk chrapliwy.
I już wszystko pomierzwione! Wstyd do kąta! — Wkoło drepce
kopyt, nóg i racic rzesza; — każdy cmoka, siorpie, chłepce;
pcha się zgraja, ręce pręży, bełkotliwie woła: wina!
Czasem się ktoś opamięta — alić rychło tumult wszczyna
i na umór pije dalej, aż się zwali z nóg pijany!
Na moszcz miejsce! Na moszcz miejsce!
Trza wypróżnić stare dzbany!
— brawo! —
— racja! — precz z pustymi flaszkami! —
— wiwat sekwens! —
— trzy Pomary poszły! — a teraz inksza inkszość —
— a co — ? —
— Chambertin —
— wiwat —