Strona:Zegadłowicz Emil - Motory tom 2 (bez ilustracji).djvu/179

Ta strona została przepisana.

zy; ustawiają się na, tuz od łóżka wznoszących się schodach, na które sączy się światło przez kolorowe szyby — tak, że zdają się wydychać z siebie tęczową mgłę — te muzy —; i teraz dopiero! —: przeginają się, ręce wpierają w kolana, wytykają go palcami, rechocą i rżą, zanoszą się śmiechem, pokazują figę, skrobią marchewkę, szczują nieistniejące psy: huzia! bierz go! — wskazują na zwisający bindas i krzyczą: cap! pif! — Niektóre, aż wstyd powiedzieć, odwracają się, wypinają zadki i wołają w rodzimej Cyprjana gwarze: — wyliż mi rzyć! wyliż mi rzyć! — Wszystkie tak po kolei, z osobna i razem.
Jedynie ta na najwyższym schodzie, tuż pod kolorowymi szybami drzwi, zachowuje się poważnie; cała jest pogrążona w czerwonym mroku — i — nie widać jej dokładnie — i — do niej właśnie, tej ledwie dopiero istniejącej przejść trzeba tymi przykrymi schodami — bo to i strome, i takie przez tą rozpuszczoną hałastrę babską — uciążliwe, drwiące, szydzące.
Cyprjan wstępuje schód po schodzie, stopień po stopniu; — w zakamarkach myśli stwierdza przelotnie (—w tej chwili patrzy z daleka na siebie idącego tymi schodami —), że właściwie sam nawarzył tego piwa — ale, żeby aż tak! aż tak!!
Rozwydrzone, gołe muzy popychają go, szturchają, podstawiają nogi, szczypią, targają za włosy — — pokazują mu przyrodzenie swe pod kędzierzawym strzępem i skrzeczą: chciałbyś? — rżą jak klacze i wypuszczają na niego strugi gorącego moczu, roztęczonego w tym kolorowym półmroku — i w śmiech!! —