Strona:Zegadłowicz Emil - Motory tom 2 (bez ilustracji).djvu/183

Ta strona została przepisana.

wieściopisarz, wyszedł z psem i z biciem serca na tę drogę kamienistą; symboliczną drogę! —

Łagodny, lipcowy dzień; popołudnie. Przez małą dziewczynkę, może to miało pięć, może sześć lat, o ślicznych, czarnych oczkach, jak tarki te oczy, pucołowatą i rumianą — dała pani pułkownikowa znać, że po pierwsze bardzo, ale to bardzo dziękuje za pożyczone książki, przysłane łaskawie odsyła uprzejmie, po drugie, również bardzo a bardzo, pragnęłaby się z panem poetą zobaczyć, że więc (— po trzecie —) czeka u źródełka w bukowym lasku.
(— i tu właśnie trzy buki ogromne, poza młodzią, rosną — gładkie jak położy — od dołu do nogi słoniowej podobne, tylko dziesięćkroć grubsze; mądre i przezorne, pobudowały sobie, że to na pochylni rosną, z korzeni mocną, twardą szkarpę; nie lękają się najgwałtowniejszych nawałnic, ni wichrów; — w załomach korzennych szkarp rosną bezpieczne mchy, paprocie, zawilce, wilcze łyka —)
Więc: żeby przyjść, ale już koniecznie. Ani imienia, ani nazwiska; mówi się po tamtejszemu „pułkowniczka“; poprostu: letniczka.
Już od paru tygodni mieszkała w tym murowanym futorze na przełęczy, widnym z daleka wzdłuż całej doliny — wybielonym wśród rozłożystej kępy jesionów i topól; u Tomasza Boruty, zasobnego gospodarza na dwunastu morgach ornego — mieszkała; kto ją tam wie co za jedna? — dochodzą odległe słuchy, że samotnie po polach i lasach się włóczy, że czytać bardzo lubi — no i tyle, nie wiele więcej;