Podszedł Cyprjan tą stromą, okolną drogą ku zboczu — gdy spadzistym zarwiskiem bukowego lasku — gdzie to źródło właśnie — zbiegła nagle i gwałtownie niewieścia postać, wiotka, chuda prawie, na głowie chustka czarna w zawój związana, końce frendzlaste na prawy policzek puszczone — osobliwe nieco zjawisko — — stanęła ta pani przed Cyprjanem — głowę na bok odchyla — nie patrzy w oczy — wyciąga szczupłą, kształtną rękę — — spojrzał raz i jeszcze raz — —
(— zadrgało w piersiach zdziwieniem i rozżaleniem — aż z tamtych czasów: panno Milo! —)
— to pani —
— ja — poznaje mnie pan —
— zmieniła sie pani bardzo —
— zbrzydłam? — prawda? —
(— każdaby tak powiedziałała; poco to —) — nie; zmieniła się pani, jakby to powiedzieć, posmutniała pani —
(— prawie nic się nie postarzała; — a to przecież sporo lat; — lecz przygasłość widoczna —)
Schyliła głowę.
Szli pod górę; powoli; męczyła go zadyszka; to od serca.
Nic się już nie kleiło.
Pies popenetrował śledczo po obojgu; zwęszył sprawę; pomyślał: „takie buty!“ — może inaczej, lecz w tym sensie; — pognał w pola.
Obok dębu — rósł tam wielosetletni przy tej drodze — zakręt szerokokolisty — zdala idą obok siebie — schylił się Cyprjan i podniósł z pyłu drożnego podkowę.
Strona:Zegadłowicz Emil - Motory tom 2 (bez ilustracji).djvu/186
Ta strona została przepisana.