wielomorgowym ogrodem „rezydencja“ w której kilkakrotnie w początkach wojny mieszkał Komendant — mogła jednak łudzić ludzi. Opowiadano też o gotówce dziadka, o której sam nie wiedział jeszcze wtedy, że się tak zdewaluowała.
Poza tym ze strony Marcela był — „pociąg“ — instynkt, wrodzony każdej prawie ludzkiej istocie, który ludzie zwykli chrzcić mianem miłości.
A we mnie odezwał się w tym samym czasie instynkt inny — pragnienie dziecka.
I jakoś doszło do tego, że w kwietniu 1922-go r. był nasz ślub — po czym Marceli wrócił do pułku, a ja do końca roku szkolnego pełniłam swe obowiązki — uczyłam w gimnazjum rysunków i prowadziłam hufiec harcerski.
Skończył się rok szkolny. Przyjechał po mnie — zabrał — dosłownie — — O Boże, Boże — jakie to było straszne bez miłości — —
Na miłość boską — poco to zrobiłam!
Cóż mnie z mężem mym łączyło?
Człowiek ten w swym życiu nie przeczytał żadnej książki prócz fachowej, dotyczącej formacji piechoty, potrzebnej mu — lub brukowej powieści.
Już w „miodowych miesiącach“ rozdźwięki coraz większe. Potem wielka awantura — brrrr... Poszło — żal się Boże i ty wieszczu z nieba — o Wyspiańskiego.
Pierwsza moją myśl o rozstaniu, gdy — nowina —: dziecko! — Wyznanie mu jednego i drugiego (rozwód i dziecko!). Wyśmianie i wydrwienie mnie. „Czyś ty z byka spadła!“ (ulubione powiedzonko).
Strona:Zegadłowicz Emil - Motory tom 2 (bez ilustracji).djvu/231
Ta strona została przepisana.