że Marcel wrócił przed Nowym Rokiem, sam, widać, bo nocował w domu. W Sylwestra, już byliśmy w łóżkach, słuchał radia; ponieważ głośnik się popsuł, słuchał na słuchawki; mieliśmy jedną parę; w pewnej chwili powiedział: „posłuchaj Milo, ładna muzyka“ i podał mi słuchawki, a potem: „ja też chcę słyszeć“ — słuchaliśmy więc razem na jedną słuchawkę. Wtedy mnie wziął. I to było ostatni raz. Chciał jeszcze raz w lutym; — spaliśmy wtedy w osobnych pokojach; pamiętam, stanął w drzwiach w nocnej koszuli i zawołał: „choć Mila do mnie“ — zapytałam: „poco“, a on: „przecież jeszcze jesteś moją żoną“. Nie poszłam. Tak więc wtedy, w Sylwestra, było ostatni raz; osiem miesięcy temu.
I oto w ową mroźną noc zimową, zapragnęłam jak może nigdy niczego jeszcze w życiu — uciec od tej kaźni mojej — od tej całej zgnilizny moralnej, w której tkwiłam — lecz nie przez śmierć! — Uciec do życia! innego życia! — ku dobru i pięknu! Dać dzieciom moim czystą atmosferę, dać radość życia, a samej się uratować! Zapragnęłam też gorąco pójść — poszukać — tego cudownego lekarza, który wołał do mnie z swych cudownych książek.
Odtąd — było niby — na zewnątrz — tosamo — a jednak lżej. Myśl, że już niedługo, krzepiła mnie. Postanowiłam, ze względu na dzieci, wytrwać do końca roku szkolnego. Porozumiałam się z rodzicami, którzy sami załatwili wszystko z Marcelim, podzielono nasze skromne mienie, ustalono sumkę, którą ja z dziećmi otrzymywać co miesiąc będziemy; — drżałam, że wspomni coś o Henrysiu... ale, na szczęście, nie! —
Strona:Zegadłowicz Emil - Motory tom 2 (bez ilustracji).djvu/244
Ta strona została przepisana.