piającym reżimie setek przedmiotów; — i żeby wszystko przyładzone — nie wolno wejść do pokoju póki wszystko nie jest tak, jak ma być wedle wmówionych regulaminów, reguł, przepisów; można i godzinę czekać w przedpokoju, jeśli się tak jakoś nieplanowo wejdzie; no, samopoczuciu to nie sprzyja; — i czy w chybkim życiu jest na to czas, aby godzinę w przedpokoju ciemnym przebałaganić bo... przedmioty są nieusposobione! — Raz wszedł do mieszkania w trzewikach, porządnie je zresztą wytarł, inna rzecz: błoto było wtedy cholerne; ktoś tam był, siostra jej, czy ktoś inny — jakże tak w pantoflach — to bardziej ekshibicjonistycznie niż gdyby nago — pantofle! — wiadomo: dom, rodzinność, przytulność stołowo sypialniana, swojskość, „pan domu“ — rzygać się chce! — były też wtedy lamentacje! że pył, że błoto, że bakterie, gruźlica, syfy lis, tyfus, szkarlatyna, dyfteria — a już grypa to tak pewna jak zamówiona w starej, solidnej firmie. — Fobia po prostu i hipochondria; to; tamto detaliczne porządnictwo wskazuje na erogenetyczną strefę analną; tu jeszcze, zaraz, jakby to...
— | — | — | — | — | — | — | — | — | — |
— panie Lachowicz! — gdzieś się pan podział do jasnej cholery! — wszyscy tu czekać na jaśnie pana będziemy — co? — padamdonóżki pańskie! —
Znów dzwonki trajkocą.
Na scenę wchodzi Lachowicz z umyślną powolnością, chusteczką zasłania usta — wszystko na to, żeby wiadomo było, że chory i tyranizowany —:
— wyjść na chwilę nie można, czy co? — opo-