Strona:Zegadłowicz Emil - Motory tom 2 (bez ilustracji).djvu/292

Ta strona została przepisana.

Wysiadła wonnie świeża i piękna, młoda i smukła (— chuda? — pozornie tylko, wiadomo przecież, że... nawet się kiedyś zdziwił, że taka krągła; taka już dziewczyńska jej budowa gubiąca się w sukniach —); gdy jej podał rękę przy zstępowaniu ze zbyt wysokiego stopnia — oblał go nagle wilgotny żar, jak ukrop, niepohamowana żądza — — tu zaraz — wobec wszystkich — na tych kostkach kamiennych — ; — taka... to się działo w wysokim blasku jej lśniących zębów.
— kocham cię! —
I zęby jej zawtórowały. Zrobiło się na świecie biało jak przy pionowym słońcu na polach kredowych.
Była u niego przez wieczór i noc.
Ułamek sekundy.
Oddana do ostatka.

Nazajutrz, gdy około godziny trzeciej wracał z teatru — wiedział już — z tym uporem wyrosłym na stu niepewnościach — że jej nie kocha; że ją jednak nienawidzi. I dopiero, gdy to ustanie, gdy się przewali i przeburzy...
— więc skończyło się —
— co pan mówi? —
Szedł z tym młodym aktorem, z Julkiem szedł. Bardzo go lubił. Wysoki, kształtny; tors jak na rzeźbach atletów greckich. Subtelny i wrażliwy na duże uczuciowości — na zewnątrz barbarzyńca szorstki i umyślnie gruboskórny; trochę się nawet zgrywał na ludożercę. Twarz wyrazista, szeroka, czoło jasne, niewysokie, ładny zakrój ust; oczy jarzliwe w głę-