Strona:Zegadłowicz Emil - Motory tom 2 (bez ilustracji).djvu/294

Ta strona została przepisana.

kłopoty — poza finansowymi, które sztukowała portretowaniem, kogo się dało, za tani pieniądz — z kluczem od bramy; szpera w tej połaci kraju nieznana, trzeba mieć klucz i basta; a ten, który mieli, bo mieli klucz nawet wcale spory, to był wogóle klucz od innego zamku; ale oni upierali się, że to ten. Przyznać trzeba sprawiedliwie, że istotnie ten ich klucz, umiejętnie wykrzywiany, podsuwany, jakoś tak bokiem zakładany, czasem otwierał bramę; zamek pękał ze śmiechu, czy co? — ale to tylko Julek umiał, który był chłopak silny, i po prawdzie bramę tę całą i bez klucza mógł otworzyć — po prostu odstawiał bramę, opierał ją o mur i mówił: proszę cię Janka wejdź, już otwarte. Lecz czasem sztuka się nie udawała, zwłaszcza, gdy przerażony gospodarz takim zbyt szerokim i zbyt długim rozwarciem domu — umacniał zawiasy. A gdy i klucz zakaprysił i zniechęcił się — no to nie było wejścia.
Często też zrezygnowani i spracowani przychodzili do Cyprjana, a zawsze jakoś po północy — odpocząć (— tak to, figlarze, nazywali —), przysiąść — bo znów ten pieroński klucz nie chce otwierać. — Cyprjan dawał niezbity dowód naprawdę wielkiego, instynktownego przywiązania do tych gości nocnych: — pomimo, że dopiero, po długich neurastenicznych wahaniach, zasnął był — nie klął, zbudzony, nie pomstował; witał ich z uśmiechem i religijnie: znów was diabli niosą! — Więc siadali. — Po chwili — bardzo krótkie, taki delikatny — Julek zakręcał się, zezbierał i szedł na dworzec, tam ta nocna restauracja co to do rana, na kiełbaski i małe piwo; tak przynajmniej mówił; czasem dodawał sumiennie: