Strona:Zegadłowicz Emil - Motory tom 2 (bez ilustracji).djvu/302

Ta strona została przepisana.

obce, nic nie mówiące. Fuknął gniewnie. Przytoczył kiedyś to zdanie, tak, ale nie na to, żeby się go na pamięć uczyć. Ciągła żądza dogmatów.
Listy, którymi ją zasypywał pełne były skwaru, goryczy i ropiących ran. Złe listy.
I poezje pisał — o niej — dla niej — — nie ważył tego; niczym mu się to zdało. Pisał, wysyłał, nie pamiętał.
Bezsilnym gniewem napełniało go przekonanie — na niczym nie oparte —, że ta cała jego katorga sprzyja i dogadza jej ambicji (znów!) kobiecej, że jest jeszcze jednym szczegółem jej kokieteryjnego przybrania, jej stroju uwodzicielskiego; — nawet tak było z początku, lecz pod wpływem jego machinacji inkwizytorskich odpadł wszelki cień zarozumiałego skonstatowania, że on, Cyprjan, poeta, że tak, że tak bardzo — cierpi i kocha, kocha i cierpi — dla niej! — Oduczył ją; odechciało się jej; kochała go tak jak pisała: „poczynam się i kończę w mej miłości do Ciebie“. To była prawda.
Sam zaś stwierdzał, że w istocie zazdrość pełna lubieżnych wizji, zazdrość o jej poprzednie doznania i doświadczenia seksualne, zdwajała w nim pożądanie; w całą, już i tak zawiłą sprawę, wpełzł element podniecającego sadyzmu psychicznego. — Zgnębioną, zmaltretowaną, wyindagowaną podstępnie i finezyjnie, gmatwającą się i wsypująca siebie w zeznaniach, rozpaczliwie łkającą — brał gniewnie, ostro, popędliwie — dyszał w jej uszy: — masz — masz — to ja, nie kto inny, to ja cię ugniatam — ja cię burzliwie upieszczam — dla mnie podsunęłaś się dogodnie —