Strona:Zegadłowicz Emil - Motory tom 2 (bez ilustracji).djvu/312

Ta strona została przepisana.

nowy, pierwszy dzień życia; tak mówiła pani Ho, nieznająca słowa: przeszłość, wykreślająca z egzemplarza reżyserskiego czasownik: pamiętam)
— pamiętam, gdy oni wracali po tych bratobójczych śmierciach setek młodych organizmów — obsypywały ich panie miejskie kwiatami — witały — wiwatowały; — ja zostałam w domu, uciekłam z pokoju, którego okna wychodziły na ulicę — nie chciałam patrzyć — pobiegłam do drugiego pokoju, do trzeciego, ostatniego, jakby ktoś gnał za mną, taki był we mnie popłoch; oparłam się o ścianę — — serce wali — — słyszę tupot — tupot — schody — otwieranie drzwi — coraz bliższe kroki — — już wszedł! — Stałam bez ruchu, ręce przycisnęłam do piersi — — nie podeszłam — — „jakże, nie witasz czy co?“ — rzekł, — a miał na sobie pełno narcyzów, za czapką, za pasem i w lufie karabina tkwił narcyz; to był ten karabin! — Wszystkie gazety pisały, więc mówię: „zestrzeliłeś samolot, zabiłeś człowieka!“ — — „to był strzał! co?“ i rozśmiał się głośno; — „ale i tybyś trafiła, dobrze strzelasz przecie, trzeba tylko mieć pewną rękę“ — — w nocy spałam z nim; całą noc mnie tłamsił, ledwie się zdrzemnęłam na chwilę, już mnie budził i kazał...
Podnosi się powoli czarna kurtyna — smuga żółtego światła gaśnie.
Dwojenia i trojenia minęły dawno.
Już piją na nowo, od początku.
W kręgu czerwonych lóż, pod obracającym się reflektorem wielobarwnym, mieni się w przesuwanych chmurach kolorów para tancerek —: kozak; z prysiudami; — muzyka rżnie na całego — publiczność