Strona:Zegadłowicz Emil - Motory tom 2 (bez ilustracji).djvu/339

Ta strona została przepisana.

Duże, powolne łzy spłynęły po jej chudych policzkach.
Całował ją po rękach.
Uścisnął stopy, były zimne jak lód.
Wszedł lekarz. Więc już. Spojrzała na Cyprjana — oczy mokre i blade, wzrok spłoszony.
Odprowadził ją aż do tamtych drzwi. Sam wrócił. Zresztą ona też nie chciała, żeby został. Nie, nie! — za nic!
Powlokły się pomięte myśli długimi minutami, jak ciężkie godziny te minuty — a każda śliska i zapienionana; glisty; skrętne, rojne, złe prątki.
Julek oparty o ścianę zwiesił głowę; drzemał.
Cyprjanowi łeb pękał, ściskał oburącz skronie; — teraz już tam jest na tym warsztacie tortur!— bezwolna — rozkraczona — przywiązana — krzyczy rozwartą pochwą! — —
Pić się piekielnie chce, język jak wiór; — — chyba już odstawili instrumenty z ognia, przecieżby ją i siebie poparzyli; że siebie też, więc jest gwarancja. Nonsensy, nonsensy takie! — Zegarek mówi: pięć minut; zegarek mówi: sześć minut; — stoi pewnie; — nie, idzie; przy jednym uchu słabiej, przy drugim głośniej; — przez całą noc copochwila go nakręcał; — niezdrowe to dla zegarka — lecz idzie, o to szło.
Siedem minut...
I żeby nie to jej zdrowie pod zdechłym psem — nigdy by się nie zgodził; cóżby mu mogło wadzić?! — tylko to zdrowie; to; i te nieludzkie komplikacje obyczajowe — wiadomo, wiadomo: współżycie! ludzie są tacy dobrzy, życzliwi, wyrozumiali, prawda,