Strona:Zegadłowicz Emil - Motory tom 2 (bez ilustracji).djvu/360

Ta strona została przepisana.

Ale Wisia.
Zaczęło się na dobre dnia któregoś; właściwie nocy którejś; późno już było — dwunasta, po dwunastej, pierwsza, pierwsza minut dwadzieścia. Cyprjan pisał; szło dzisiaj dość opornie; bywa; lecz przewidziana zaciętością ilość wierszy musiała być odwalona; z naddatkiem; koniecznie; choćby nie spać; choćby zdechnąć przyszło; — przecież (ciągły ten strach; popędzanie strachem!) ukracał się czas, a każdy dzień przerwy to klęska, to zło niedoodrobienia.
Na wielki, przesypujący się poza brzegi popielniczki, stos niedopałków dorzuca nowy.
Znów stronicę zapisaną odkłada na prawo, paginuje następną.
Następną...
Zapala papierosa. W pokoju mroczno. Tylko ten krąg żółty lampy naftowej. Serce łomoce nieregularnie. Wiatr. Z rynny wybrzękuje monotonnie woda. Deszcz. O okno opiera się ciężka noc. Dźwięczą szyby.
Następna...
Wtem nagłe, twarde uderzenie w drzwi — łomot — huk! — W zamyśleniu otoczonej nocą pracy — jakby bomba wybuchnęła; — zamarło w nim wszystko; przeponę objął bolesny kurcz. Zerwał się Cyprjan i pobiegł ku zamkniętym drzwiom. Szarpnął — wpadł do pokoju Wisi —
— co, co się stało! — ?! —
Stała wsparta o piec, blada, drżąca, rozwichrzona; tuż przy progu potknął się o jakiś przedmiot, był to ciężki przycisk kamienny; — w rękach trzy-