Strona:Zegadłowicz Emil - Motory tom 2 (bez ilustracji).djvu/370

Ta strona została przepisana.

W tej tonacji pisał.
Po wielu przełkanych nocach, po skrupulatnym spisaniu (raz jeszcze) punktów i pozycji, które wykazywały jasno jak na dłoni, że tak dalej być nie może, że rzecz jest niedonaprawienia, orzekła Wisia:
— wyjadę stąd, zostawię wszystko, nie wrócę nigdy —
— Wisiu...
— nie; — nie mogę patrzyć na ludzi, wobec których skompromitowałeś mnie, nie chcę widzieć tych, o których wiem, że wiedzą; a ponieważ wszyscy wiedzą, nie chcę już widzieć nikogo — Lecz to wiedz, na rozwód się nie godzę — nie chcę, żeby ona rozpychała się tu, gdzie jest już zbyt pełno, zbyt tłumno — za dużo tu moich łez, za dużo cierpień —
Sprawa więc przybrała wymiary nadludzkiej już groteski — było to jak cień garbusa rzucony na drogę mleczną.
To już było za potworne!
Zbladł i zacisnął wargi. Tyle byłoby do rozważenia... lecz poco? — i jakże tu temu naraz kres położyć?
Rzekł cicho:
— Wisiu, niechże skończę tę książkę — i potem, gdy wrócę, wiesz przecie —
I znów jej nagły, skondensowany, krwiożerczy gniew wyzwolił z dna przewidującej i drapieżnej medialności skamienieliznę słów:
krzyczała:
— dość! dość! — wiem, co to znaczy: gdy wrócę! — dość! — poeta! — poeta, paskudny, obrzy-