łości, dźwiganą przez całe dotąd życie; — i jest, jest — zdrowa, lśniąca, radosna, uszczęśliwiająca matkę swą; jest miłość — zwie się Cyr to dziecię, Cyr —
Uśmiechu zrodzony w bólach całego życia! Wydaje mi się, że wtedy dopiero poznam całkowicie i niepodzielnie cały ciężar szczęścia, gdy danym mi będzie cierpieć za Ciebie, dla Ciebie — byle tylko ofiary te były ci pomocą — sama na ten ołtarz pójdę w radosnym uniesieniu, że idę na szczyt pod najdalsze chmury i nad nie —
Patrz, Cyr, jak to jedno słówko twe rozpętało wszystkie uczucia jakie tylko w sobie mam; że „piszesz“!
Asystuję więc, nic nieznacząca i mała, zapyleniu kwiatu. Oto zacznie owocować!
Na dworze świta; wróble wyćwierkują te słowa moje. Nastaje dzień: sobota! — A choć dziś nie przyjedziesz — to dobrze i tak — bowiem do środy... no tak, ta długość dni i godzin, które już od dawni składają się nie z sześćdziesięciu lecz tysiąca minut;— od tej chwili każdą minutę wyssię jak wonny owoc —
Cyr, spodziewam się listu od Ciebie w poniedziałek, a gdyby nie było (jakaż strata dla mnie!) to we wtorek, we środę — — a później nastanie ten dzień środowy wypełniony drżeniem i tremą przed wielkim debiutem istnienia mego — przepracuję go — następnie przyjadę do domu, zapewne jeszcze i obiad zjem, i na zegarek co chwila spojrzę — i liczyć będę, a im bliżej, tym silniejsze uderzenie serca — tupot twych kroków we krwi; — — położę się na tapczan i nie spuszczę oczu od ciebie (wprawionego w taką
Strona:Zegadłowicz Emil - Motory tom 2 (bez ilustracji).djvu/373
Ta strona została przepisana.