Strona:Zegadłowicz Emil - Motory tom 2 (bez ilustracji).djvu/400

Ta strona została przepisana.

wione wionę — więc w siebie i w nieskończoność zarazem; nawet zarysy ich głów stały się jakieś podobne, identyczne nieomal; na tę jedną chwilę.
— Maura! —
I najpierw:
— otoś ty...
A potem wzruszenie nagłe, oniemiające — i ani słowa więcej.
— Maura! —
Odpada wszystko ugniatające, depresje i niepokoje, jakby się sadze zsuły; jasno; nowe życie! — o tej przedpółnocnej godzinie; bo za dwie godziny pocznie się dzień inny —
Siatkówka migawkowo notuje — i natychmiast się wydaje, że nakrywa się rzeczywistość z wyobrażeniem —: wysoka, szczupła; prawda?, niezwykle zgrabna; małe nieco wydęte wargi, bardzo czerwone, ciemny karmin; nos wąski; ruchliwe nozdrza, mocno wykrojone; wyraz nieco wyzywający i nieobecny zarazem; mówi się: dumna; ale to nie to. Kostium — więc jednak kostium? — zielony i mały, toczkowy kapelusz też zielony. — Ptak, ptak — jakiś gdzieś widziany w odległym ogrodzie — szczupły, wysoki, zielono-pióry — — albo: jest taka roślina w wąwozach naszych gór — — ech! — porównania! pal diabli! — bo też wszystko się przeinacza przez te olbrzymie ciemne oczy pod sitowiem rzęs — — jeszcze: górna warga pokryta niebieskawym cieniem —
Ujęła jego dłoń i przycisnęła do piersi; bacznie patrzą sobie w oczy; lecz z uśmiechem.
Tak idą ku wyjściu. Przyświeca im, jak księżyc teatralny, zegar; świetlistą tarczę przecinają czarne