a, co najgorsze, automatyzmami, natręctwami — — an—da—lu—zyj—ka — —
Płeć jest w tej chwili zaalarmowana. Oto już zwinna i gibka, wysportowana, jędrna — wyginała się Maura w łuk i wysoko podawała jego ustom swą kobiecość; — całował ją, a ręce jego pełne były jej piersi. — Wreszcie zapadli w siebie z krzykiem, z przerażeniem — przejęci i zaskoczeni odkryciem siebie wzajemnym od głów do stóp; — wyzwolenie ciał było ciche i skupione, — gładził jej włosy i spocone czoło; — leżała bez ruchu, rozdygotana i drżąca.
I znów usłyszał — jak w chwili przywitania:
— otoś ty... — resztę wymawiały wargi ruchem samym, bezsłownie; wreszcie wydęła je jakby wzgardliwie i roześmiała się głośno.
Odrzekł tej całej grze mimicznej:
— Mauro — do dziś obca, a już swoja — Mauro —
— o, Cyr — o, Cyr — o, Cyr — o, Cyr —
Od szeptu po krzyk wysoki wyrzucała z gardła
to hasło swego miłowania — od ćwierku po alarm —
Bransolety na rękach dodzwaniały rytmicznie.
Pierwotnie: taniec i śpiew — gest i tan — —
A tam gdzie go zaprowadziła w jakiś podwinniczny zakamarek przedmieścia — pod lampą oświecającą wijące się metalicznie po kracie drewnianej pnącze i liście — w tej egzotycznej — „u nas przymrozki jeszcze“ — altanie: jakże smakowało wino!
— jakie pijesz? — jakie dziś chcesz pić —?—
— jak twe usta, z kroplą rubinowej rozkoszy
Strona:Zegadłowicz Emil - Motory tom 2 (bez ilustracji).djvu/406
Ta strona została przepisana.