czystymi wargami; jakby ssała niewidzialne źdźbło trawy.
Cyprjan kończy zawiłą, nieskonkretyzowaną myśl; nie wie, że mówi:
— a to...
— co Cyr, co? — jakże cię strasznie pragnę —
Więc odsuwa Cyprjan kieliszek ku środkowi stołu, wygładza serwetę i przechyla się ku jej głowie wspartej na rękach — ujęły dłonie twarz jak klosz z kwiatami —
— rozkoszą jesteś, andaluzyjką płomienną, pomyślałem: andaluzyjką, więc niech tak będzie; pustynna? nie wiem, wyrosła z tych wzgórz i skal — jest w tobie dawna psalmowość, czyby to imię twe,
Maura, zaważyło? — — bo widzę cię giętką jak damasceńska stal — i ręce te ponad beduińską watahą roztrzepotane widzę: Jehowa czy Akbar Allach — demiurg — — nagle samotniejesz i przycichasz — stoisz na wzgórzu skalnym, a u stóp twych płynie leniwy, słońcem stopiony Cyprjan — rzeka okrążająca świat — wpływa w wieczność —
— o Cyr — gospodarzy zaległościami uczuć po kobiecemu. — Ja gdy sobie wypracuję — zawsze tylko, żeby wyjechać, myślałam, żeby wyjechać, żeby wolną od wszystkiego, pełną być — u dalmatyńskich wybrzeżu na Adriatyku są małe wyspy — i na jedną z nich z tobą — — no, myślałam — lecz jakże to dzisiaj zrobię, gdyś ty, Cyr, do mnie przyjechał, gdyś ty —
— odwiedzę cię tam w białym domu, z rozwartymi podcieniami, dom biały o płaskim dachu — kiedy kwitną pomarańcze? kiedy dojrzewają? — —
Strona:Zegadłowicz Emil - Motory tom 2 (bez ilustracji).djvu/408
Ta strona została przepisana.