Strona:Zegadłowicz Emil - Motory tom 2 (bez ilustracji).djvu/420

Ta strona została przepisana.

Przeprowadzali zaułkami i bocznicami.
Że —: na wszelki wypadek, że tak lepiej, bo...
Wszystko zresztą już było jasne.
— bo istotnie, strzał z za węgła zadecydował —
Mówi ten wysoki, chudy, przygarbiony; wykaszluje słowa razem z płucami —:
— bylibyśmy się wtedy rozeszli, czemu nie, choć rozgoryczenie było duże, no bo cóż, bez niczego, z pustymi rękami — nie? — komisarz tyle, że powiedział, że jak się nie rozejdziemy — a kręgiem staliśmy na wale, może nas było ze trzystu — tam na placu powiedział, że będzie zmuszony użyć broni i wskazał — jedni mówią że na szablę, drudzy na rewolwer; stałem z tyłu nie widziałem; my z wału wołamy: pracy! chleba! pracy! chleba! — Dowódzca wycofał się i nieby nie było; byłoby się rozlazło po kościach; ale ten drugi skurwisyn, wiemy dobrze kto, numer jego znamy — nadjechał, wiecie, i z za węgła do gromady bezrobotnych — rewolwer i trach-trach-trach — cały magazyn w nich! osiem kul! — he, to sie wi! — Wtedy to ten jeden padł; lżej rannych było też kilku. Ale ten jeden; chłop młody, dwadzieścia pięć lat — przez szyję, na durch; — powiadali wtedy, że gdyby zaraz pomoc, byłby się wyliczał; wyszedłby; ale tak to się wykrwawił do ostatka —
Zakaszlał się, aż zsiniał.
Drugi towarzysz; szeroka, wygolona twarz; koszula wiśniowa; czarny krawat; sepleniąco:
— zgłaszali się, bo to i brat mój też, po tę robotę przed wielkanocą pierszy raz; powiedziano im„ żeby se przyszli po wielkanocy; no to wtedy po-