Strona:Zegadłowicz Emil - Motory tom 2 (bez ilustracji).djvu/431

Ta strona została przepisana.

stanowczym wyciągu rąk — hieratycznie, z poczuciem, że ważne —
— kto ona, kto to — ? — tak pyta, a myśl samowolnie skrada się z refrenem: „to właśnie ty...“
— to sekretarka z sekcji czytelń — mówimy na nią: towarzyszka Ursa —
— towarzyszka Ursa —
Trumna wypłynęła na zatłoczoną jak okiem sięgnąć ulicę; — długie szeregi delegacji z wieńcami i sztandarami; przed nimi dziesięciotysięczny orszak.
Rozpoczął sie wielki, historyczny pochód.
Rytm idących normował stukoty aparatów telegraficznych roznoszących wieść na wszystek świat.

Chwila zatrzymania.

Na latarnię wdrapał się robociarz z oznaką milicji na ramieniu. — Woła, namawia, krzyczy —: towarzysze! nie zmieniajcie trasy! Zaklinam! — Krew się poleje! — Wracajcie!
Tłum odpowiada: nie! precz!!
Z tej samej latarni znany działacz komunistyczny wrzeszczy do ochrypu: — towarzysze! — jesteśmy przed wielką, solidarną, jednolitofrontową akcją pierwszomajową! Nie pozwólmy na jej udaremnienie! — Wracajmy —
Lecz już wiedział, wszyscy wiedzieli, że wszelka mitygacja na nic; — nie dokończył swej mowy.
Tłum odpowiedział lasem pięści i grzmotem: nie!

Pochód rusza.