jona — w pośrodku niej ci niosący ten śmiertelny ciężar — przed nimi Cyprjan i Ursa. — Trwa to chwilę — a moment to z wszystkich najgroźniejszy, opustoszały, wydany na łatwy łup śmierci; — wloką się ułamki sekundy jak wory piasku po kamieńcu.
Na ten to wydmuchany plac wbiega wypłoszony i zdezorientowany młody człowiek z wieńcem, od jakiejś delegacji więc; akademik; po czapce; wieniec ma przewieszony przez kark, a wieniec ten jest ciemny, suchy, od dołu kolczasty, z głogu; kilka wpiętych, pomiętych już i opadających róż czerwonych i szarfa; w strzępach. Za nim ten bladoszary szaleniec, co trumnę siekł. Dopada akademika, chwyta za wieniec, szarpie, zedrzeć go chce; a łapy ma w rękawiczkach; może; — pięścią wali chłopca w szczękę, ten zachwiał się pod razem; teraz rzuca się szaleniec na niego — oburącz wtłacza kolczasty wieniec w kark i twarz niosącego; ten pada; tedy klęka mu na piersi i orze ostrymi kolcami po twarzy; rozdrapuje i harata — i — szuka oczu, tych przerażonych młodych ślepi — aby w nie wbić kolce — — psiakrew!
Dobiega Cyprjan i wali pięścią to pastwiące się zwierzę, między oczy! raz! drugi! — i wrzeszczy: puść, bydlę, bydlę, puść! — i raz jeszcze przez tę obwisłą kacią mordę — aż odpadł, aż się potoczył.
Cyprjan zdejmuje prędko i ostrożnie wieniec z szyi chłopca pyta przerażony:
— oczy? oczy? —
«
— widzę — nie, nic — dziękuję —. Z całej twarzy sączy się krew jak drobnym sitem; setki tych ukąszeń.
Strona:Zegadłowicz Emil - Motory tom 2 (bez ilustracji).djvu/442
Ta strona została przepisana.