Strona:Zegadłowicz Emil - Motory tom 2 (bez ilustracji).djvu/443

Ta strona została przepisana.

Tymczasem robotnicy sforsowali barykadę; ci z awangardy; pod naporem mas ustąpił przeciwnik; wyparty.
Ktoś nagle krzyczy:
— gdzie towarzyszka Ursa? — gdzie Ursa? — ludzie! —
A to tam w gęstym, ciemnym rojowisku widać czerwony sztandar — cały nachwiany i dygocący — raz wyżej, raz niżej — we wszystkie strony. Gromada robotników pędzi tam w to kotłowisko; Cyprjan z nimi; rozgrywa się błyskawiczna walka — przeciwnicy zczepieni z sobą tarzają się po bruku, walczą i bronią się nogami, rękami, zębami. Trzech tamtych oblęgło Ursę, — tarmoszą, rwą, biją porwali na niej bluzę i koszulę — zwinnymi ruchami broni się, i drzewcem, po które raz po raz sięgają, żeby ten sztandar uchwycić i zedrzeć; znienawidzony; tak ich uczono, że znienawidzony. — Towarzyszce przybiegają z pomocą — nacierają z impetem — — wyrwali dziewczynę, uratowali! — posiniaczoną i srogo pobitą, lecz żywą, całą, wyiskrzoną w ślepiach i uśmiechniętą; — naga do pasa, ale niema czasu na żadne wstydy i certolenia; — sztandaru z rąk nie puściła! — broniła się przecież tym drzewcem — chcieli jej, chcieli wyrwać! — nie dała! a, nie dała!!
Po krwawym kotłowisku zostały pod ostrym dniem trupy tych i tamtych —; zgodnie; bratersko już teraz; zjednani.
Na barykadę! Teraz! Prędzej! — Rozwalić się jej nie da żadną miarą — ani tyle, żeby czwórkami