Strona:Zgon Oliwiera Becaille (Émile Zola) 024.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

utulę Małgosię. Rezonując w duchu w podobny sposób, napominałem się usilnie do cierpliwości.
Godziny tymczasem mijały, pani Gabin przyniosła śniadanie. Małgorzata odtrąciła jednak wszelki posiłek. Zeszło i popołudnie. Otwartem oknem wpadał z ulicy Dauphiné straszliwy huk stołecznej ruchawki. Po lekkim dźwięku mosiądzu na marmurowej tafli nachtkastlika domyśliłem się, że w lichtarzu muszą zmieniać świecę. Nakoniec zjawił się Simoneau.
— I cóż — zapytała staruszka półgłosem.
— Wszystko załatwione — odparł. — Pogrzeb odbędzie się jutro o jedenastej. Nie kłopocz się pani o nic i nie poruszaj wcale tych rzeczy wobec tej biednej kobiety.
Pani Gabin ozwała się mimo tej uwagi:
— Lekarz od umarłych jeszcze nie był stwierdzić zgonu.
Simoneau poszedł usiąść przy Małgorzacie, dodawał jej odwagi, w końcu zamilkł. Pogrzeb nazajutrz o jedenastej — słowa te brzmiały jak dzwon cmentarny w mojej czaszce. A ten lekarz, którego dotąd nie było widać, ten lekarz od umarłych! jak go nazwała pani Gabin... Ale spostrzeże on oczywiście natychmiast, że jestem poprostu w letargu, zrobi co należy, i będzie wiedział, jak mnie przebudzić. Czekałem na niego z straszliwą niecierpliwością.
Tymczasem dzień zbiegł. Pani Gabin aby nie tracić czasu, przyniosła od siebie do nas swoje