Strona:Zgon Oliwiera Becaille (Émile Zola) 025.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

abażury, a nawet, uzyskawszy zezwolenie Małgorzaty, przywołała Dédé, ponieważ nie lubiła dzieci długo zostawiać samych.
— Dédé, chodź tutaj — szepnęła, biorąc dziewczynkę za rękę — a nie próbuj udawać głuptasa, proszę cię, i nie patrz mi w tamtą stronę, bo będziemy miały z sobą do pogadania.
Zabroniła jej patrzeć na mnie, znajdując, że to nie wypada. Dédé musiała jednak z pewnością pomimo tego zerkać od czasu do czasu w moją stronę, słyszałem bowiem, jak jej matka wymierzała klapsy. Wołała przytem z furyą:
— Patrz roboty, albo ci każę wyjść. Pamiętaj, że tej nocy pan przyjdzie cię straszyć.
Obie, matka i córka, rozgospodarowały się na dobre na naszym stole, dźwięk nożyczek, któremi wycinały abażury, dolatywał mych uszu wyraźnie. Te, nad którymi pracowały w danej chwili, musiały mieć wzór delikatny i wymagający roboty skomplikowanej, postępowała ona bowiem powoli; począłem rachować cięcia, by czemś zagłuszyć rosnące me obawy.
W pokoju zaś nie było nic słychać prócz szczęku nożyczek. Małgorzata musiała się zdrzemnąć zmożona znużeniem. Simoneau powstał dwa razy. Okropna myśl, że gotów on może korzystać z snu Małgorzaty, by dotknąć ustami jej włosów, stała się dla mnie męczarnią. Nie znałem tego człowieka, czułem jednak, że zakochał się w mojej