Strona:Zgon Oliwiera Becaille (Émile Zola) 034.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

się przed sekundą stało, wydało mi się porwaniem ohydnem. Straciłem Małgorzatę z oczu od wczoraj, lecz jeszcze ją słyszałem przynajmniej. Teraz już było po wszystkiem; zabrano mi ją, zupełnie; inny ją uprowadził, zanim ja jeszcze znalazłem się w ziemi. I był z nią sam na sam tuż obok za ścianą, pocieszał ją, tulił może do siebie!...
Wtem drzwi się znowu otwarły, do pokoju wkroczyły ciężkie stopy.
— Prędko, prędko — ozwała się pani Gabin. — Bo nam tu ta biedaczka lada chwila gotowa wrócić.
Mówiła tak do jakichś obcych ludzi, którzy odpowiadali jej mrukiem.
— Ja, uważacie, nie jestem żadna krewna, tylko sąsiadka... Tylko niechże wam się znów nie zdaje, że tutaj co zarobię... Ot, z dobrego serca zajęłam się jej interesami... Nie wesoła to historya... Dosyć powiedzieć, że całą noc ani nie zmróżyłam oka... A koło czwartej zrobiło się naraz tak zimno... At, głupia byłam całe moje życie... za dobra!
W tej chwili wyciągnięto trumnę na środek pokoju, więc zrozumiałem, co mnie teraz czeka. Byłem skazany! — ponieważ ocknienie, któregom tak gorąco pragnął, nie przyszło. Myśli moje straciły naraz swoją przejrzystość, wszystko zakłębiło się we mnie w czarnym tumanie strachu, a tak bezbrzeżna ogarnęła mnie przytem niemoc, że było prawdziwą ulgą poddać się fatalizmowi wypadków, przestając liczyć na cokolwiek.