Strona:Zgon Oliwiera Becaille (Émile Zola) 043.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

czerni; różowe błyski, mignąwszy rozlewały się i nikły. Nic!... czarna otchłań bez dna... Po chwili przecież odzyskałem napowrót świadomość i odpędziłem niedorzeczne majaki. Uczułem, że powinienem wytężyć wszystkie władze mego umysłu, jeżeli pragnę pokusić się o ocalenie.
Z początku największem niebezpieczeństwem wydało mi się uduszenie z braku powietrza, który się wzmagał z każdą chwilą. Tak długo obywać się bez powietrza mogłem bez wątpienia tylko za sprawą letargu, który w organizmie moim zawiesił wszelkie potrzeby i funkcye żywotne. Obecnie jednak, kiedy serce moje biło, gdy płuca me oddychały napowrót, śmierć z uduszenia, jeżeli się stąd nie wydostanę jak najprędzej, groziła mi niechybnie. Dokuczało mi również zimno, a przytem bałem się popaść w ów sen śmiertelny ludzi zaskoczonych przez mróz, co się zeń więcej nie budzą.
Nie przestając sobie powtarzać, że mi potrzeba spokoju nadewszystko, odczuwałem już jednak chwilami nagłe spazmy obłędu, poczynające nacierać na mój mózg. Starałem się więc krzepić w sobie ducha rozpamiętywaniem wszystkiego, co mi było wiadomem o sposobach grzebania umarłych. Pochowano mnie zapewne w grobie zakupionym na lat pięć. Odbierało mi to pewną nadzieję, zauważyłem bowiem niegdyś jeszcze w Nantes, że cienkie odstępy pomiędzy wspólnymi grobami ubogich pozwalały niekiedy dojrzeć kant trumny na ostatku pocho-