przez ustalanie wysokości prowizji za przyjmowane do kolportażu pisma, stosowanie wymogu wpłacania z góry kaucji od niektórych wydawnictw i szereg innych drobnych utrudnień lub — dla innych — ułatwień. Szczególne trudności miały w „Ruchu” pisma najczęściej podlegające konfiskatom oraz pisma żydowskie. Zmuszało to je do organizowania własnego, kosztownego i z konieczności mniej rozgałęzionego kolportażu (liczba placówek „Ruchu” w 1937 r. sięgała 4900) oraz polegania na prenumeracie stałych czytelników. O wadze, jaką przywiązywały władze sanacyjne do kolportażu prasy i w ogóle kontroli nad nią, świadczą raporty i narady na te tematy, odbywane niejednokrotnie w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych oraz Komisariacie Rządu dla m. st. Warszawy, a nawet w Ministerstwie Spraw Wojskowych. Toteż trzeba zgodzić się ze stanowiskiem innego badacza tych zagadnień, E. Rudzińskiego, że cały ten wszechstronny zespół środków represji, nacisków ekonomicznych i przekupstw, jawnego gwałcenia obowiązujących praw itp. służył nie czemu innemu, jak „tworzeniu w Polsce systemu prasy kontrolowanej”.
Sanacyjna polityka kija i marchewki wobec prasy miała jednak — jak każda taka polityka — skuteczność ograniczoną. Z różnych względów społeczno-politycznych, a także organizacyjno-technicznych wymykały się spod jej kontroli ważne kanały oddziaływania na opinię publiczną, których znaczenia nie należy nie doceniać. Mowa tu w szczególności o szerokim strumieniu z jednej strony prasy i wydawnictw o charakterze religijnym i klerykalnym, często dewocyjnym, jak też z drugiej strony o prasie zawodowej i związkowej, adresowanej głównie do mas robotniczych.
Od pierwszych niemal lat niepodległości koła kościelne przywiązywały wielką wagę do działalności religijno-propagandowej w możliwie szerokich kręgach społeczeństwa, nie dysponowały jednak żadnym pismem codziennym o szerszym zasięgu. Zresztą interesy Kościoła miały i tak licznych oraz wpływowych rzeczników w prasie codziennej prawicowych i centrowych partii politycznych, przede wszystkim Narodowej Demokracji i Chrześcijańskiej Demokracji. Natomiast wielkimi środkami i z wielkim rozmachem angażował się Kościół w wydawnictwa periodyczne, tygodniki, miesięczniki itp., bezpośrednio przez siebie organizowane i kierowane. Był pod tym względem potęgą, dorównującą, a nawet przewyższającą największe świeckie wydawnictwa tego typu. Jak stwierdza A. Paczkowski, w 1930 r. wśród 11 największych czasopism o łącznym na kładzie jednorazowym ok 1, 1 mln egzemplarzy około 620 tys. egzemplarzy (tj. ok: 56 — 57%) przypadało na czasopisma o charakterze religijnym, a w 1936 r. odsetek ten wzrósł nawet do 62 — 63%. Prawdziwie zawrotną karierę wśród nich robił miesięcznik „Rycerz Niepokalanej”, wydawany przez oo. franciszkanów w Niepokalanowie pod Warszawą — wielkim centrum wydawnictw religijnych w Polsce, stworzonym przez o. Maksymiliana Kolbego (który zginął później męczeńską śmiercią w hitlerowskim obozie zagłady w Oświęcimiu). W la-