chciał ratować, co się jeszcze da z obowiązującej w Kościele od wieków zasady „Roma locuta, causa finita”.
Szczególnie ostry stał się ten problem po przewrocie majowym, kiedy większość partii prawicowych i centrowych stanęła w opozycji wobec rządów sanacyjnych. Sprawa stawała się coraz pilniejsza zwłaszcza w latach trzydziestych w związku z działalnością Centrolewu, zaognieniem się sytuacji wewnętrznej po wyborach i procesie brzeskim, a przede wszystkim w związku z wzrostem ruchu strajkowego i niepokojów społecznych w latach kryzysu i dążeniami sił rewolucyjnych lewicy do stworzenia antyfaszystowskiego jednolitego frontu ludowego.
W tych okolicznościach od kwietnia 1935 r. zaczął się ukazywać wydawany w Niepokalanowie „Mały Dziennik”. Dzięki swej wyjątkowej taniości (5 groszy), świetnemu kolportażowi poprzez kanały kościelne oraz przede wszystkim dzięki swemu poziomowi, obliczonemu na raczej niewysokie wymagania odbiorców, „Mały Dziennik” stał się rychło gazetą o jednorazowym nakładzie 100 — 120 tys., co w warunkach polskich dawało mu jedno z pierwszych miejsc w prasie codziennej. Spotkało się to z wysokim uznaniem władz kościelnych, wyrażonym m. in. w liście do redaktora „Małego Dziennika” przez głównego jego protektora, kardynała Kakowskiego, który — obok innych wydawnictw z Niepokalanowa — chwalił go bardzo za to, że staje się „z każdym rokiem coraz to bardziej sprawnym środkiem wyrabiania katolickiej opinii w narodzie i coraz to bardziej skuteczną bronią w walce z wrogimi atakami bezbożników i komunistów”. „Mały Dziennik” — pisał dalej kardynał — „spełnia chlubną misję obrony i wzmacniania zdrowia moralnego w naszym społeczeństwie”.
Zgoła odmienne zdanie na ten temat mieli współcześni pisarze, literaci i publicyści, także z bardziej światłych kół katolickich. W istocie rzeczy bowiem lektura „Małego Dziennika” kwalifikuje to pismo — według charakterystyki W. Mysłka — jako „w całym tego słowa znaczeniu pismo brukowe, rewolwerowe”, specjalizujące się w atakach na organizacje postępowe, szczególnie na Związek Nauczycielstwa Polskiego. „Ten kościelny czerwoniak — stwierdza dalej tenże autor — nie troszczył się przy tym o wiarygodność podawanych przez siebie informacji, w wyniku czego wielokrotnie narażał się na procesy o zniesławienie. Choć występował przeciw rozluźnieniu obyczajów, czynił to w sposób tak obsesyjny i krzykliwy, że faktycznie i ta problematyka przydawała pismu osobliwej pikanterii [...] podobnie jak inne brukowce — odwoływał się do najniższych instynktów i chorobliwej wyobraźni, urabiając czytelników przede wszystkim w duchu reakcyjno-klerykalnym. Nie było to trudne, jako że adresowany był przede wszystkim do drobnomieszczaństwa”.
Jak widać, potencjał prasowo-propagandowy sił prawicy społecznej, obozu sanacyjnego oraz Kościoła i kleru zdecydowanie przewyższał to, czym dysponował nawet bardzo szeroko rozumiany obóz demokratyczno-lewicowy. Pewną korektę na korzyść tego ostatniego wprowadzały różnego rodzaju wydawnictwa