a w 1939 — 11. W szybkim również tempie rosła ich techniczna jakość, zasięg i moc (w 1939 r. łącznie 393 kH). Największa z nich w Raszynie pod Warszawą miała moc 120 kH. Uruchomiona w 1931 r., była wówczas najsilniejsza w świecie, stanowiąc zarazem poważnie osiągnięcie najnowszej myśli technicznej (łączna moc wszvstkich radiostacji europejskich bez Raszyna wynosiła wówczas ok. 420 kH).
W miarę budowy stacji, powiększania ich mocy i ogarniania ich zasięgiem całego kraju rosła szybko liczba radioabonentów. Na przełomie 1926/27 było ich 48 tys., w roku 1939 — już nieco ponad 1 milion. W przeliczeniu na liczbę ludności nie było to jednak wiele — 29 na 1000 mieszkańców (1939) — i pod tym względem zajmowała Polska jedno z końcowych miejsc w Europie (m. in. za Węgrami, Łotwą, Czechosłowacją, Norwegią, ale przed Włochami, Rumunią, Jugosławią). Tłumaczyło się to oczywiście głównie stanem zamożności ludności.
Radioodbiorniki były bardzo drogie. Początkowo, przed rokiem 1930, cena średniego odbiornika lampowego wynosiła ok. 250 zł i choć w następnych latach nieco się obniżyła, to jednak i wtedy równała się mniej więcej miesięcznemu zarobkowi wykwalifikowanego robotnika lub nauczyciela. Podjęto więc produkcję tanich, bezlampowych (oczywiście o znacznie mniejszym zasięgu odbioru i jakości) odbiorników detektorowych w cenie ok. 30 zł (tj. tyle mniej więcej, ile dwie pary butów), ale i to był wydatek nie dla biednych. W rezultacie dopiero pod koniec okresu międzywojennego radio przestało mieć charakter artykułu
luksusowego i tym samym poniekąd elitarnego. W 1936 r.liczba radioodbiorników przekroczyła pół miliona, czyli ok. 1,5% ludności kraju, z tym że przez cały czas i pod tym względem wieś pozostawała głęboko upośledzona (zaledwie nie
całe 113 odbiorników). W jeszcze większym stopniu odnosi się to do województw wschodnich (z wyjątkiem lwowskiego i wileńskiego), gdzie liczba aparatów radiowych na 1 tys. mieszkańców w 1939 r. nie przekraczała 10 — 12.
Radio w swych początkach fascynowało, budziło podziw, ale niekiedy też opory psychiczne i obawy, że „usunie z powierzchni ziemi słowo drukowane”, „zabije książkę”, zniszczy wydawnictwa itd. Podnosił te obawy w 1927 r. Miriam-Przesmycki, a Irzykowski nazywał radio wręcz „wynalazkiem szatańskim”, rabusiem czasu, zamieniającym człowieka w „dodatek do radia”. W większości jednak twórcy, intelektualiści, pisarze i artyści oceniali wysoko szerokie możliwości, jakie do podniesienia poziomu kultury i jej upowszechnienia stwarzał ten wielki wynalazek. Z entuzjazmem i uznaniem wypowiadali się na temat m. in. Boy-Żeleński, Karol Szymanowski, prof. Wacław Komarnicki, Andrzej Strug, Ignacy Daszyński, który m. in. podkreślał (1927) możliwości wykorzystania radia w celach politycznych i społeczno-wychowawczych.
Wydaje się jednak, że przynajmniej w pierwszych latach nie doceniano roli radia jako instrumentu wielostronnego odziaływania na społeczeństwo, ograniczając ją raczej do funkcji rozrywkowej i traktując jako swego rodzaju hobby garstki (zamożnych) łowców nowinek technicznych. Wprawdzie już w 1924 r. wyszła ustawa regulująca m. in. niektóre sprawy związane z przyszłym statusem prawnym radiofonii w polsce (głosząca m. in. zasadę wyłączności uprawnień państwa w zakresie zakładania, utrzymywania i eksploatowania radia oraz kontroli państwa nad nim), a w roku następnym rząd dał koncesję na założenie Spółki
Strona:Zielinski Historia Polski-rozdzial10.djvu/036
Ta strona została przepisana.