swych sił, które są potrzebne do rozstrzygającego ciosu”. Na froncie zachodnim nie działo się prawie nic poza działaniem patroli i od czasu do czasu strzelaniną, Wkrótce też przyjęło się określać tę wojnę jako „śmieszną wojnę” (drôle de guerre).
Tymczasem w Polsce sytuacja stawała się coraz krytyczniejsza nie tylko na polu walki, lecz także w innych dziedzinach życia. Już 4 września rozpoczęła się ewakuacja naczelnych władz państwowych; z prezydentem i ministrami, z Warszawy do Lublina i Brześcia. Ewakuowały się też władze niższych szczebli, najczęściej bezładnie i bezplanowo. Doprowadziło to rychło do daleko idącego rozprzężenia i nawet paniki wśród ludności. Rozpoczęła się z kolei „dzika” ewakuacja mas ludności cywilnej na wschód, nawet na terenach nie objętych działaniami wojennymi. Niezależnie od ciężkich strat i szkód od bombardowań, jakie ta ewakuacja powodowała wśród ludności cywilnej, wywoływała ona dodatkowe poważne komplikacje w ruchach wojsk polskich, zmuszonych do uciążliwego i czasochłonnego torowania sobie drogi wśród blokujących szosy mas ludzi i wozów.
Również sytuacja na polu walki pogarszała się gwałtownie z dnia na dzień. Dnia 9 września siły walczące stopniały do ok. 400 tys. Armia „Łódź”, walcząca na głównym kierunku niemieckiego uderzenia, była okrążona i bliska rozsypki. Niemieckie kliny pancerne dotarły nad Wisłę środkową, a nawet na przed pola Warszawy. Nie udało się im jednak jeszcze opanować z marszu stolicy wobec zaciętej jej obrony, zaimprowizowanej ad hoc przy spontanicznym udziale ludności cywilnej. Zaczęto organizować ochotnicze Robotnicze Bataliony Obrony