Pan Bóg podniósł kurtynę. W skłębionym potoku
Wicher chmury w dal pędzi; pod tęczową bramą
Świat wyłania się z zasłon zdumionemu oku.
Blaski słońca się kładą złotolitą lamą
Po srebrno-szarych szczytach, błękitnych oddalach —
I w perłach stawów grają świetlnych tonów gamą.
Na ostatnich wełnistych mgły ruchliwej falach
Olśniewająca biel się lazurom odśmiecha —
I przepada rozwiana po słonecznych halach.
Tatr kamienna pierś ciszą bajeczną oddecha
I skrzy się w słońcu naga, zimna. Gdzieś przez turnie
Płyną Nieskończoności zamyślone echa.
A tam w dole, w kotliny przepaścistej urnie,
Jakgdyby dym ofiarny, co w niebo ucieka,
Mgła skłębiła się znowu, Tatry ćmiąc powtórnie.
Pereł stawów sznur zgasł już... Oceanem mleka
Mgła na doły się leje... Wznosi się, wydyma...
Regli sięga — — Stanęła bez ruchu i czeka...
Morze zewsząd! A z morza strasznemi oczyma
Patrzy na nas cierpliwa kochanka otchłani:
Śmierć — i łono swe chłodne w pogotowiu trzyma...
Na skalnym zrębie w blaskach słonecznych skąpani
Słyszeliśmy krok cichy tej tajemnej mary,
Co się ku nam skradała w mgle, jak żbik, po grani.
Obłok wlókł się jej śladem, jak rąbek symary,
Darł się o skały, czepiał kosówek gałęzi
I wiał z podmuchem wiatru nad przepastne jary. —
Strona:Ziemia Polska w piesni 246.jpg
Ta strona została uwierzytelniona.