nikt ci nie plunie kulą w twarz
nikt ci już żeber nie połamie — —
cóż taką głupią minę masz
mój nieodrodny bracie⸗chamie?
napracowałeś się jak koń
na brzuchu miast stępiłeś bagnet
możecie złożyć w kozły broń —
więcej was bracia nie zapragnę
w kipiących tłumach rojnych świąt
pod zgrzebnem płótnem bluz roboczych
po nocach we śnie nie wiem skąd
widzę płomienne wasze oczy
od pociskami zrytych łąk
po progach mogił przeszła kolej
może wam plamy krwawe z rąk
obmyje cjank lub witrjolej
coś się tu stanie coś się stanie
nad miastem zawisł strachu tuman
słyszę dalekich burz błyskanie
co w żyłach krew spiętrzają tłumom
na placu sklepikarze pospieszni i dziwni
spuszczają z ciężkim hukiem żelazne żaluzje
ci sami co przed rokiem z za węgłów sztywni
patrzyli jak armaty waliły im w gruz je
po asfalcie spieczonym i rudym jak krew
gromady bladych ludzi biegnących przez bulwar
chowają się za kępy suchotniczych drzew
które zeszłą jesienią opłukał kul war
Strona:Ziemia na lewo.djvu/15
Ta strona została uwierzytelniona.