z „Pieśni o Głodzie“
słońce przygniótłszy kolanem skóry dymiące się połacie
długo do mięsa obdzierał nasz okrwawiony scyzoryk
w noce bezgwiezdne majtkom na świata płonącym drednoucie
twarz wylizały do krwi nam zorzy czerwone ozory
nam⸗li wyrosłym w trudzie pod wściekłą zdarzeń ulewą
błądzić po morzach uniesień w gwiezdne wsłuchanym kapele?
zgodnym wysiłkiem twardych rąk rozhuśtamy w lewo
czarni maleńcy ludzie ziemi olbrzymi propeller
patrzał na wszystko z góry nasz bezpartyjny pan bóg
nocy stalowy lemiesz pierś naszą w krwi do ran darł
gdy walec wieków gniótł nas krwi naszej twardych jambów
słuchało stare słońce łysy płomienny żandarm
długo świeciło w ślepia nam purpurowym murzynom
w mordy zwęglone w hutach do których przyrósł kopeć
gdy go zwleczone na ziemię nóż robotniczy zarzynał
tłum się na trupa rzucił krew buchającą żłopać!
z życiem rozgranem pod ręce na świata szerokie trakty
wyszliśmy rano śpiewając z płachtą koloru flamingo
paszcz wytoczonych mitraljez suche rytmiczne antrakty
w krtań zabijemy zpowrotem kulą wyplutą z brauninga
kto nam kto nam teraz drogę zagradza samym?
wszystko zmiażdżymy butami piękni ogromni i ludzcy!