Strona:Zofia Bukowiecka - Michałek.djvu/13

Ta strona została uwierzytelniona.
—   9   —

na nowy wiatrak, bo stary burza wywróciła jesienią. Wojciech znał się dobrze na ciesielce, a wiadoma rzecz, że do wiatraka okrutną i zdrową belką wybrać należy, skoro ją młynarze królem nazywają. Pojechał więc Wojciech po króla, a że wtedy w lasach zwierza, i to niepośledniego, było dużo, nie nowina chłopu potykać się z wilkiem albo z niedźwiedziem, kazał parobkom zabrać nie tylko siekiery, ale i oszczep kowany, jako iż do dalekiego wybrali się boru.
Nie przeczuwał cieśla nic złego, bo wesoło żegnał żonę i syna Michała, który mu się na wielki dziw w późnym wieku urodził, kiedy już wprzód kilkoro dzieci był w ziemi pogrzebać musiał, z okrutnym żalem swoim i żony. Kochał też Wojciech chłopca i uważał sobie jedynaka, jako to oko w głowie, ale dziś na odjezdnem wcale żadnego smutku nie okazywał, chociaż Michałek do ojca się przymilał i napraszał, żeby go tatulo wziął z sobą drzewo w lesie znaczyć.
Wesół był Wojciech, ręce zabijał od dokuczliwego mrozu, a hukał, aż mu drzewa poniektóre echem odpowiadały. Czy licho zbudził hukaniem, czy złe wypłoszył, dość, że, gdy właśnie, na sośnie siedząc, drzewa grubość mierzył, wypadł z gąszczy okrutny niedźwiedź z wywalonym ozorem, z kłami, które błyskały w pysku, jak lipowe grabie. Zziajane było niedźwiedzisko i wściekłe, snać ruszyła go obława z ja-